poniedziałek, 4 lipca 2011

O tym jak wyszłam na spacer...

...już naprawdę miałam dość. Pomyślałam sobie, że pójdę się przejść. Zjem loda, kupię Club Mate, wrócę i będę pisać. No to wzięłam dwa euro w kieszeń. Nie wzięłam telefonu, nie wyłączyłam komputera.

Idę przez miasto. Miały być wydarzenia. Noc kultury czy coś.
Kupiłam gałkę waniliowych. I miałam iść nową drogą. Gdy z niej zawróciłam.

Spotkałam M. i Z. Jadły lody też jako i ja. Poszłyśmy razem oglądać wydarzenia ale bardziej zajmowała nas rozmowa. Powiedziały, że wyjeżdża dziś jedna dusza i że idą ją pożegnać na dworcu w Getyndze. Poszłam z nimi.

Rozmawiałyśmy pod audytorium. Zadzwonił A. i chciał nas widzieć.

Spotkałyśmy się z tymi co odjeżdżają. Poszliśmy do pizzerii czy może nawet restauracji,trudno określić. Potem poszliśmy na dworzec. Żegnałam ludzi, których widziałam po raz pierwszy i wówczas ostatni w październiku. Oni płakali. Ja mam przed sobą jeszcze miesiąc do płaczu. Albo właściwie nawet radości. Trudno stwierdzić.

Poszliśmy do Teeguta. Dwa piwa, w tym jedno Tyskie. Jakoś mi tu lepiej smakuje. Poszliśmy do centrum z ludźmi. Pokręciliśmy się bez celu, dwa browary wystawały mi z kieszeni, z dwóch euro zostało 40 centów. Poszliśmy na Wilhelmsplatz. A tam koncert pseudoQueen w pseudoFreedym Mercurym. Niemcy na baczność w skupieniu słuchali Radio GaGa. Byli sami emeryci i renciści oraz dzieci bloku wschodniego. Jak my. I A. który reprezentuje swoją osobą świat Bliskiego Wschodu.
Śpiewamy piosenki i tańczymy. Spotyka się to z niezrozumieniem ze strony otoczenia. Otoczenie mówi: Idźcie stąd, gdyż zakłócacie nam odbiór.
Po dwóch browarach z kieszeni idziemy dalej.
Ogród botaniczny prezentuje reggae i kolesia w dresach adidasa, ale we właściwych barwach trójkolorowych. Nie wiem co o tym myśleć.

Idziemy dalej. Jesteśmy głodni. Jedynym sklepem ratującym nas w tej sytuacji jest Rewe. A. pojechał rowerem przodem żeby zdążyć przed 24. My szłyśmy jego śladem prowadząc węgierskie konwersacje. Zdążyłyśmy kupić dwa tanie browary w puszcze w kolorach niemieckiej flagi i ciasto w paczce, gdy zamknęli.
Na parkingu jedliśmy chleb z żółtym serem, popijaliśmy browarem, zjedliśmy ciasto z paczki pokrojone nożykiem do papieru.

Ruszyliśmy dalej otwierając paczkę precelków. W stronę imprezy pożegnalnej, gdzieś, kogoś, daleko.
Znaleźliśmy dom, usłyszeliśmy muzykę. Padnięci legliśmy na kanapę, by dokończyć piwo.
I ruszyć w stronę domu. M. ze śmietnika wyciągnęła dwa obrazy i wzięła je do domu.
Ja szłam ma południe miasta, gwiazdy świeciły mocno.

Po dziesięciu godzinach po wyjściu z domu, mając dwa euro w kieszeni. Teraz miałam tylko 1 cent. Ale było warto.

1 komentarz: