Hmm...od czego by tu zacząć. Znów dziwne rzeczy dzieją się wokół mnie, jakieś historie powracają, choć mogłabym się założyć, że takie sytuacje mnie już nigdy nie odnajdą. Nie w tym gronie, nie w takim układzie,tej parze.
Poznaliśmy się w liceum, jakżeby inaczej. Siedział w sali na skos ode mnie, więc mogłam mu się przyglądać. Pasuje.
Na jakiejś licealnej imprezie całowaliśmy się u jego przyjaciela w pokoju. Pamiętam, że było to wyjątkowe. I przyjemne. I w ogóle.
Ale jako para licealistów z własnym zdaniem i przeciw systemowi, stwierdziliśmy, że takie wydarzenia nie mają na celu wiązania się łańcuchem zobowiązań i generalnie nic nie znaczą. Obopólna zgoda. Koleżanki z klasy pałały nienawiścią, że pierwsza dorwałam się do tego cuda (haha) i teraz każda z nich będzie obarczona piętnem tej drugiej (haha).
Ale jak to bywa w życiu drogi ludzi, nawet bliskich sobie na pewnym etapie, rozchodzą się w przeciwnych kierunkach. Jakoś tak bywa.
Trudno wtedy tylko przewidzieć, że czasem te nitki które się związały, poplątały w supeł, nie są w stanie rozdzielić oddalających się od siebie latawców.
I tak od matury mija siedem lat, gdy nagle spotykamy się przy barze w pewnej piwnicy przy Piotrkowskiej. On z kochającą dziewczyną, prawie żoną. Stabilizacja pędzi w ich kierunku.
Ja - sama. Jak zwykle. Bez perspektyw na stabilizację cieszę się moją niezależnością, wyborem i wolnością.
Dziwie się sama sobie, że nie mogę od niego oderwać wzroku. śledzę go, każdy łyk piwa. Wszystko mam na oku.
Rozmawiamy trochę w gronie innych.
Wychodzi. Całuje mnie w usta.
Jestem w szoku. Nie wiem co dalej. Jak to dalej? Nic. To nic przecież nie znaczy.
Takie tam. Kiedy ja go znowu zobaczę? Za kolejne pięć lat?
Bezsensu.
Telefony bliskich, którzy od dawna bliskimi nie byli, ale teraz znów są sprawiają, że nie mija tydzień kiedy znów siedzimy na piwie.
Rozmowa mało się klei, co można w skrócie powiedzieć o moich ostatnich siedmiu latach? O co mam ich pytać? Jak nie zanudzić życiorysem?
Po kolejnych dwóch piwach języki się rozwiązują. Jednak najlepiej wspominać stare dzieje i planować jakieś wakacyjne szaleństwo, które, tak po prawdzie, nigdy nie dojdzie do skutku.
Po kolejnych dawkach alkoholu zrywamy się i biegniemy na autobusy typu nocny. Każdy wsiada w swój prywatny. Żegnaj M., żegnaj T., a Ty zostajesz i mnie odprowadzasz. Mamy się pożegnać po ludzku, w pełni kultury, ale padamy sobie w objęcia.
Dziwne.
I tak się obejmując słyszę, że między nami, zawsze było coś dziwnego.
Zawsze? Jak zawsze? Kiedy zawsze? Czy może jeszcze być?
Na tym mrozie jego usta są ciepłe i miękkie.
Jezu!!! Co się dzieje?!Ostatnia nuta moralności (On ma kogoś!!!) odrywa mnie.
Nie pamiętam co było potem, ale chyba "cześć" czy coś.
Stoję w autobusie i resztkami trzeźwości się zastanawiam nad jego słowami.
Nie wiem co mam z nimi zrobić, gdzie je schować.
Myślę o tym jak się obudzę.
Myślę o tym do wieczora.
I tak muszę z tym zostać.
Dlaczego zawsze wydaję się, że idę naprzód podczas, gdy ciągle trafiam na stare ślady?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz