Na pierwszym roku studiów należało odbyć praktykę w parku narodowym, tudzież krajobrazowym. Była to nasza pierwsza praktyka terenowa. Emocje sięgały zenitu.
Wybrałyśmy więc z D. (za moją silną namową, lobbingiem, mobbingiem, terroryzmem i siłą osobowości) na cel naszej podróży w celach nabycia praktycznych doświadczeń jeden z parków pojeziernych (bez imion, bez nazwisk, pełna anonimowość wskazana).
Dziewiczy rejs ku praktykom owocował podjęciem pewnych kroków, których już więcej w przyszłości starałyśmy się nie popełniać. (Choć nie zawsze się to udawało).
Po pierwsze: Podróż.
Odnalezienie połączenia między jednym z miast wojewódzkich a K. graniczyło z cudem. Do owego miasta wojewódzkiego dotarłyśmy pociągiem zupełnie bez problemu, choć trwało to dość długo, nawet jak na polskie warunki. W mieście wojewódzkim odnalazłyśmy właściwy PKS udający się w kierunku K. "W kierunku" jest tu jak najwłaściwszym wyrażeniem, albowiem jak się już wkrótce okazało, gdzieś w środku lasu, na skrzyżowaniu dróg, gdzie na trawiastym cypelku wetknięto tabliczkę K.2km, Pan Kierowca PKS-u zostawił nas z naszymi plecakami, plecaczkami, siateczkami i czym tam jeszcze.
Pozostawione tak w lecie w rozpaczy założyłyśmy sobie wzajem te plecaki, plecaczki, torebeczki i siateczki i podążyłyśmy zgodnie ze wskazaniem zielonej tabliczki.
Po 5 minutach nasza rozpacz sięgnęła zenitu, zaczynało się ściemniać, zwierzęce oczy wpatrywały się w nas bacznie.

Dlaczego tędy nie jeżdżą samochody?
Jechał jeden. Rzuciłyśmy się więc na środek jezdni, coby się zatrzymał. Ten Fiat Cienkocienko.
Dziewczyny, które z niego wysiadły nie bardzo wiedziały jak zmieścić te wszystkie rzeczy, które ze sobą miałyśmy. Ostatecznie jechałyśmy z naszym dobytkiem na kolanach, D. zniknęła gdzieś pod torebkami. Przecież to blisko.
I owszem. Za chwilę stanęłyśmy pod drewnianym domem siedziby parku.
Po drugie:Nocleg.
Było powiedziane, że 10 zł za dobę, możemy spać w siedzibie parku, na poddaszu.
Ponieważ wszystko było ustalone, włącznie z przybliżoną godziną naszego przyjazdu, oczekiwałyśmy, że ktoś nam otworzy drzwi.
Niestety.
Zarząd parku pracował do 15.00. W pobliskim i jedynym sklepie w K. dowiedziałyśmy się, że niejaka pani B., która zajmuje się sprzątaniem domu, być może przyjdzie i nam otworzy.
Przyszła. Patrzyła na nas podejrzliwie. Jak z resztą później się okazało wszyscy na nas podejrzliwie patrzyli. Ale ostatecznie pokazała nam pokój. Łazienka miodzio, lodówka jest, radio działa. Można się rozpakowywać.
Nawet ksero tam stało. Prawdopodobnie było to jedyne ksero w okolicy. Bardzo ważna rzecz - Pan. K. pracownik parku może przyjeżdżać o każdej porze i sobie kserować do woli.
Nocą piździło jak w kieleckiem. I było ciemno jak w czarnej dupie. I cicho. Więc każdy podejrzany odgłos był powodem gęsiej skórki i dziwnych wyobrażeń na temat tego co może się czaić w lesie. Pewnej majowej właśnie takiej nocy przyjechał Pan K., który jak się okazało w międzyczasie jest typem co najmniej podejrzanym.
Legenda głosiła, że wykładał on na jednej z uczelni wyższych i łamał serca studentkom, wykorzystując je przeokrutnie w niewiadomych dokładnie celach. Żona Pana K. również pracowała w parku. Była ona osobą o rozpaczy wyrytej na twarzy, wiecznej tęsknocie za Krakowem, który porzuciła dla tej wiochy, a jeśli o czymś mówiła, to tylko o swoich dwóch córkach, których w życiu na oczy nie widziałyśmy, ale znałyśmy już jak własne córki. Również i Pani K. zawitała do nas na górę pewnej nocy przywożąc nam swetry po swoich córkach. Legenda głosiła również, że wyjątkowej urody pomniki przyrody zostały nazwane imionami córek państwa K. Nic zdrożnego. Jednak w parku więcej okazów natury było nazywane żeńskimi imionami, które, jak mówił lud, były nazywane imionami studentek o złamanych sercach. Jedno nas zastanawiało.
Pewien głaz nosił imię Edward.
Więc pewnej zimnej, ciemnej nocy Pan K. otworzył sobie drzwi (towarzyszyły temu oczywiście trzaski błyskawic, wyjące porywy wiatru, a może wilków oraz muzyka Wagnera).Powiedział, że przyszedł kserować, ale my wiedziałyśmy, że przyszedł po nas. Przyszedł nas skrzywdzić, a potem zabić i zakopać pod jednym z dębów, które następnie nazwie naszymi imionami!
Ale nic się nie stało.
Po trzecie: Gastronomia.
Jak już wspomniałam były to pierwsze nasze praktyki, wobec czego zaprowiantowanie zawekowane, zafoliowane, zapaczkowane było głównym wypychaczem naszych plecaków, które były powodem naszej rozpaczy, gdyż trudno było je nieść.
Problem z takim właśnie zaprowiantowaniem polegał na tym, że nie miałyśmy kuchenki, a jedynie czajnik elektryczny. Więc jak tu odsmażyć kotlety i podgrzać młodą kapustkę? Otóż: kotlety należało szczelnie owinąć folią, a następnie podgrzewać w wodzie w czajniku elektrycznym. Podobnie postępowałyśmy z kapustą, którą gotowałyśmy w słoiku umieszczonym w czajniku elektrycznym. Kiedy zapasy się skończyły poprzestałyśmy na tym co da się zalać wrzątkiem.
Po czwarte: Pracownicy.
Jak pokazało doświadczenie miejsca, w których dochodzi do odbywania praktyk są wypełnione dziwakami. Zawsze.
Dyrektor parku należał naszym zdaniem do sekty, ponieważ po godzinach pracy oddawał się czynnościom związanym z oddawaniem posługi o dziwnej i długiej nazwie, która miała coś wspólnego z sercem chrystusowym. Ponadto miał 12 dzieci.
Państwo K. - główni specjaliści od zielonego. Jego nigdy nie było, ona w depresji nawet nie była w stanie się pośmiać z tego, że bociany jedzą żaby. Była oburzona naszą niewiedzą, w tym zakresie.
Dwie kobiety, które w zielonych mundurkach siedziały za biurkami do 15.00 każdego dnia zajmowały się rozmowami o stanikach z targu za złotówkę, albo pięć.
Strażnicy parku w liczbie dwóch wyglądali jak Hulk Hogan oraz D'Artagnan. Stanowili śmieszną parę, która jeździła ruskim samochodem terenowym, ale nie dalej niż 7 km od siedziby parku. Trzeba mieć swoje zasady. Ponadto dali nam do zrozumienia, że dziewczyny lubią się puszczać, więc lepiej jakbyśmy tego nie robiły.
Praktykant prosto z miasta G. Mieszkał w jakimś domu na skraju wsi. Był wegetarianinem wojującym. I prawie nic nie mówił. Do nikogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz