poniedziałek, 4 kwietnia 2011

O mobilności II.

Ukraina: Jeden z wielu Komsomolsków, a w szczególności ten nieopodal Dniepropawłowska może być osiągnięty w jedyne 36 godzin pojazdem marki autosan, który na co dzień pełni funkcję PKSu Myszków. Kierowca też był z PKSu Myszków w liczbie jednego. Co jakiś czas należało kogoś delegować by pomógł zapomnieć Panu Mirkowi o śnie i toczyć z nim długie i przejmujące rozmowy. PKS Myszków budził furorę te dziesięć lat temu na Ukrainie. Może niekoniecznie wtedy, gdy zatrzymaliśmy się pośród niczego na powiedzmy stacji benzynowej, gdzie jedyna osoba obsługująca tę że powiedzmy stacje, siedziała w zakratowanym kantorku z karabinem w ręku. Jeden dystrybutor. Jedna latarnia. I bezkres czarnej jak noc Ukrainy. Coś o dwojgu oczu prysło w krzaki. Ale na pewno PKS Myszków budził zainteresowanie w Borysławiu, gdzie z pewnego strzeżonego parkingu ktoś zapragnął buchnąć najzwyczajniej w świecie nasz automobil. Dlatego znowu trzeba było kogoś oddelegować, aby pilnował całą noc naszego PKSu.

Krynica:Kierowca zabrał wszystkich. Bo dlaczego nie. Więc do Kielc ludzie stali sobie. Co mieli zrobić? W drodze powrotnej kierowca się zgubił. Odkryliśmy to po pewnym czasie, albowiem był to środek nocy i nikt nie przejmował się czy jedziemy dobrze czy nie. W końcu wydawało się, że kierowca jeździ tą trasą by zarabiać na chleb. Co za niewybaczalny błąd.

Edynburg: Najdłuższa trasa jaką usiedziałam w autobusie. Stan trwający 38 godzin nieustającego siedzenia pozwalał na niewielka ilość rozrywek. Przykład: Można przeczytać "Blaszany bębenek". Fantastyczna, gruba lektura.Posiadacze talerzy satelitarnych, a moi współpasażerowie nie podzielali zachwytów nad prozą Grassa.

Ryn: Wszystko szło gładko, dopóki w Gostyninie coś nie zapłonęło we wnętrzu. Wysiadka, panowie, prosimy dopchać autobus na przystanek. Dwie godziny i kilka browarów później nadjechał autobus zastępczy. Zrobił na nas oszałamiające wrażenie. Ten kształt, ta forma, te pomarańczowe pasy. Miał jednak jedną niewybaczalną wadę, która w okresie lipcowym była nad wyraz dokuczliwa - działające ogrzewanie i brak możliwości otwierania okien. Nie wiem jak można wyprodukować auto, takie duże w dodatku, w którym żadna szyba nie da się uchylić, odsunąć, otworzyć...no chyba, że wybić. I wtedy właśnie gdzieś za Mławą pewien traktorzysta wykonał bardzo zły manewr, który kolidował z drogą ruchu fiata 126 p w kolorze białym. Co to miało wspólnego z nami? To, że w tym korku, który utworzył się za traktorem staliśmy kolejne ponadprogramowe dwie godziny. Powiedzmy, że wszystko zostało wynagrodzone widokiem łosia w promieniach zachodzącego słońca - bezcenne.

Zakopane: Tylko krótko o tym jak hamulce przestały działać i uderzyliśmy w inny pojazd. Powrót z Kościeliska per pedes.

Getynga: Comming home for Christmas. Opady śniegu, które zaczęły nasilać się po południu wskazywały na to, że to będzie długa podróż. Autobus powinien być punkt 21. 15 na przystanku oznaczonym wbitym w ziemie słupem oraz ławeczką. Zupełnie nie przystosowany do opadów, w tym śniegu. Kwadrans, co to jest w takiej pogodzie to normalka, że nadal tu stoję. Godzina, w sumie w takiej pogodzie to nic dziwnego. Po dwóch godzinach nadszedł czas na nawiązanie kontaktu z innymi ludźmi położonymi w mojej sytuacji oraz zawiązanie wspólnego komitetu oczekującego. Koło północy komitet ogarnęły wątpliwości, czy jeszcze kiedyś uda wsiąść się do ciepłego Eurolinsa w stronę Polski. To była najwyższa pora, żeby przedsięwziąć poważne kroki i dokonać czegoś konstruktywnego. Na przykład zadzwonić na podany na słupie numer telefonu, który powinien kierować słowa klienta wprost do zainteresowanego ucha pracownika, czekającego całą dobę, by wysłuchać trosk zbłąkanego odbiorcy ich usługi. Błąd. Owszem ktoś siedział gdzieś sobie w cieple, ale nie miał zamiaru wysłuchiwać narzekań klientów, którzy od 4 godzin stoją w śniegu po pas, bez wieści o autobusie, który zaginął w komunikacyjnym kosmosie. Komitet nie tracił wiary i uparcie upraszał się informacji. Błąd. Komitet wobec bezmiaru smutku i bezsilnej złości podzielił się na dwa obozy, które wymiennie podążały w stronę świateł dworca, by tam ogrzać zgrabiałe ręce i posilić się jakże pożywnym cheesem z Burger Kinga. O 2.00 gdy nadszedł mój czas na czuwanie przy dobytku komitetu, nawiązałam kontakt ze współplemieńcem. Pan starszy Białorusin też chciał wracać, a czekała go dłuższa droga, gdyż linia jeździ bardzo sprytnie z Niemiec, przez Poznań oraz Łódź by nagle obrać kurs na Białystok. Skomplikowane i upierdliwe. Pan starszy był niezłomny. Nie chciał cheesa ani kawy z Burger Kinga. Czyżby był człowiekiem złotych łuków? Ze łzą w oku wspominał czasy sowieckiej okupacji, tu nie daleko w Halle, gdzie żyło mu się jak u Pana Boga (o ile tak można powiedzieć o komunistach) za piecem. Ten złoty czas służby w radzieckim wojsku odpłynął bezpowrotnie, a on z dobytkiem z Halle powrócił na białoruskie łono nowopowstałej ojczyzny. Na szczęście córkę udało mu się pchnąć na zachód. O 3.00 w nocy ciało komitetu zmarzłe i głodne ogarnęły poważne wątpliwości. Co dalej? Czy kiedykolwiek ujrzymy białe cielsko eurolinsa? Czy uda nam się wrócić do domów? Gdy nadejszł był poważny kryzys, już o 3.20 noga moja postanęła na pokładzie automobilu ruszającego na wschód. Żadnego przepraszam, sorry, entschuldigung, ani pocałuj mnie w dupę. Pani siada, pani jedzie, pani będzie zadowolona. Ostatecznie spóźnienie 9 godzin do miejsca docelowego to nic takiego. Normalka w tej firmie.

Lwów:W tym autobusie było tylko trzech turystów. Wyróżniali się doskonale swoimi plecakami, polarami, ogólnie porządnym wyglądem i odżywieniem na tle gastarbeiterów, przemytników, ludzi z głębokiego nigdzie, którym się nie udało na zachodzie w wersji polskiej. Oni też się wyróżniali nieśmiertelnymi torbami w kratę, brudnymi, zniszczonymi dłońmi, chustkami na głowie. A i ten autobus pośród innych wyglądał na taki, który jedzie na Ukrainę. Takie autobusy nie mają innego przeznaczenia. Fotele słabo przytwierdzone, na każdym zakręcie jeździłam zgodnie z prawami fizyki raz w lewo, raz w prawo. Przerwa gdzieś przed granicą. Bar pełen kurew z możliwością skonsumowania żurku z białą kiełbasą. Udające się do przybytku zakonnice wznosiły oczy w stronę czarnego nieba nad wschodnią Polską. Potem już tylko paszport, wypełnić papiery, światło latarki celnika w moich oczach, chwila nad zdjęciami w dokumentach. Lwów z rana.

Krasiczyn: Wesoło jak nigdy było gdy urwał się nam szyberdach. Dobrze, że jeden z zawiasów nie puścił, albowiem mogłoby to się skończyć niepowetowaną stratą dla rodziny kierowcy jadącym za naszym autobusem. I wtedy kolega przewidujący wyjął z plecaka 3 metry liny. Szyberdach przytwierdzony za pomocą owej liny do oparć siedzeń był jedynym rozwiązaniem jakie mogliśmy wymyśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz