sobota, 26 marca 2011

O mobilności.


Chorwaci to, przynajmniej w ich mniemaniu, świetni kierowcy. Obiektywnie świadczą o tym liczne znicze, kwiaty, krzyże i różnorakie tablice upamiętniające ofiary krętych dróg. Gdy wsiadają do swoich zdezelowanych, usyfionych aut, oczy im błyszczą, a zęby ukazują się w diabolicznym uśmiechu. Ledwo to można zauważyć zza zafajdanych szyb. Ścinają zakręty, wyprzedzają na ciągłej, rozmawiają przez komórki, oczywiście, że nie zapinają pasów, zepsute liczniki nie mają takich liczb, które oddałyby aktualną prędkość. Parkują pod każdym kątem. Czy to w dół, czy w bok.
Pewnego dnia mieliśmy okazję wsiąść do samochodu właśnie z takim Chorwatem. Uśmiechał się szeroko, pasy dla nie go okazały się zbędnym gadżetem, odkręcił sobie szybkę, bo przez przednią mało co było widać. A przywitał nas słowami "Nje bojta se, nie bojta!". Kiedy na milimetry mijał śmieciarkę, pokonał tłum pieszych i wyjechał na Jadrankę (o której za chwilę), nadal z szerokim uśmiechem powtarzał "Tylko se nie bojta, wsystko okej!" Za chwilę wyjął komórkę, którą przytrzymywał sobie jedną ręką przy uchu, drugą na zmianę kręcił kierownicą i zmieniał biegi. Dla rozluźnienia atmosfery włączył radio, w którym właśnie powiedzieli, że Chorwaci przegrali w jakimś meczu z Polakami 1 do 70... Żeby podtrzymać i tak już napiętą rozmowę, powiedziałam, że Chorwaci to szybko jeżdżą... (Może to nie było przemyślane). On bez zastanowienia odparował "Tak nas nauczyli". I to był koniec pogawędki.
Co do Jadranki. Taką nazwą ochrzczona ta droga jest głównie przez turystów, normalnie określa się ją magistralą, czy jadrańską magistralą. Wyryto ją w zboczu łańcucha górskiego, idącego wzdłuż liczącego ileś set, czy może raczej ileś tysięcy kilometrów wybrzeża Chorwacji. Jadranka jest wąska i kręta, podejrzewam, że nie ma nawet prostych 500 metrów. No i istnieją dwie fizjologiczne możliwości odreagowania podróży tąże drogą. Można się albo porzygać, albo zesrać ze strachu. Albo i to, i to.
Jedzie się jeden za drugim, powolutku, 60/h broń Boże nie szybciej (Nie dotyczy Chorwatów). W razie chęci uniku wypadku, czy innego zdarzenia drogowego, również istnieją dwie możliwości. Albo sprasujesz się na skale. Albo spadniesz w przepaść. Bez możliwości zatrzymania się na drzewie, ze względu na ich brak.

środa, 23 marca 2011

To może coś z założeń.


Fragmenty uchwał podjętych na Pierwszym Międzynarodowym Zjeździe Antyturystów w Hotelu Szymkent, miasto Szymkent w Kazachstanie, październik 1999.


" (...) a wraz z kurczeniem się całego świata skarlały również jego osobliwości. Nic ciekawego nie pozostało w Tadż Mahal, w Wielkim Murze Chińskim czy egipskich piramidach. Są równie banalne jak etykieta pudełka po płatkach kukurydzianych.

Co za tym idzie, prawdziwych granic nieznanego musimy szukać gdzie indziej.

Jest powinnością podróżnika, wędrowca odkrywać nowe dziedziny doświadczenia. W naszym zdeptanym przez turystów świecie te nowe dziedziny to z konieczności śmietniska, rozmaite czarne dziury i obrzydliwe slumsy - to wszystko czego normalną koleją rzeczy próbuje się unikać. Wynika stąd, że jedyni prawdziwi odkrywcy to antyturyści. Idąc za tym tokiem myślenia uchwalamy, co następuje:

Antyturysta unika miejsc uważanych za atrakcyjne.

Antyturysta gardzi wygodami.

Antyturysta z ochotą cierpi głód, halucynacje i pobyty w gównianych hotelach.

Antyturysta wypatruje zamkniętych bram i zrujnowanych budowli.

Antyturysta ma gdzieś butne przechwałki śmiałków, którzy nawiedzają strefy śmierci w rodzaju Afganistanu. Jedyne, co tkwi w tych facetach, to pycha i przechwałki.

Antyturysta wybiera się zawsze w niewłaściwą porę roku.

Antyturysta od tego co żywe, woli to co zdechłe.

Antyturysta jest skromny i stara się nie leźć w oczy.

Antyturystę interesują tylko ukryte historie, pyszne choć zapomniane rzeczy, artystyczne ohydztwa.

Antyturysta szuka piękna na zwykłej ulicy.

Antyturysta wierzy, że można podróżować w kółko, a i tak się niczego nie zrozumie.

Antyturysta przekłada myślowy chaos nad oświecenie.

Antyturysta miłuje prawdę, ale nie wzgardzi i kłamstwem. Zwłaszcza własnym."


Osobiście uważam to za genialne i godne naśladownictwa. Zaczerpnięte za Danielem Kalderem.

Złe dobrego początki.

Ostatecznie w głowie uformowało mi się coś na kształt chęci dzielenia się jakąś, powiedzmy, refleksją. Na poły zazdroszczę innym, że im to wychodzi, wobec czego ja też chcę spróbować. Co wyjdzie - to się okaże.
Myślę, że będą zdjęcia, że będzie komentarz, że może coś opowiem ciekawego. Przynajmniej taką mam nadzieję. Przynajmniej taką będę miała z tego przyjemność.
Tak czy siak będę się starać.
A teraz życzę miłego dnia, wieczoru.