czwartek, 21 lipca 2011

O miejscach do spania II.

Lublin: Właściwie pomysł spędzenia święta niepodległości w Lublinie wziął się z niczego. Właściwie to mieliśmy jechać do Niemiec. Właściwie to nie mieliśmy na to pieniędzy. Więc na fali pomysłu wyjazdu wymyśliliśmy miejsce,w którym jeszcze nie byliśmy, a które jest osiągalne za pomocą PKP.
I tak padło na Lublin.
Zarezerwowaliśmy sobie nocleg w schronisku młodzieżowym. Rano poszliśmy na dworzec i pojechaliśmy do Lublina. Zanim zorientowaliśmy się, że dworzec nie znajduje się w centrum miasta minęło parę kilometrów. Kupiłam suszarkę do włosów w biedronce.
Wsiedliśmy do jakiegoś autobusu, by przyśpieszyć naszą drogę do odebrania rezerwacji.
Na miejscu wszystko było zamknięte na głucho. Zero odzewu. Pokrążyliśmy trochę jak te muchy wokół...taaa...i powróciliśmy do czynności walenia w drzwi, bo widzieliśmy, że za firanką ktoś się czai i udaje, że go nie ma. Ten ktoś wreszcie otworzył i powiedział, że schronisko młodzieżowe czynne jest w godzinach 6-10 oraz 17-19 i obecnie jest zamknięte. Chcieliśmy chociaż plecaki zostawić. Ale nie. Bo jest przecież zamknięte. Jest 10.15 i proszę wrócić o 17...no to z gestem Kozakiewicza ruszyliśmy z dala od schroniska młodzieżowego w Lublinie. Po drugiej stronie ulicy, między blokami, trafiliśmy na Dom Nauczyciela. Ja byłam pewna, że nam jako nienauczycielom, nocleg udzielony nie zostanie.
Jak zwykle byłam w błędzie.
Pokój w Domu Nauczyciela był jak wehikuł czasu. Dwa tapczany, oczywiście za krótkie, stolik z obrusem pod szkłem, radio unitra, szafa na wysoki połysk oraz obowiązkowo paprotka w białej plastikowej doniczce. Dwie szklanki na podstawce. Łazienka na korytarzu, ale design jak z "tygrysów europy", pełen szyk lat 90., czarne wielkie kafle w srebrne pomazańce, czerwone wstawki.

Potem się okazało, że jak się rozpuści radio unitra oraz wypije odpowiednią ilość piwa Perła w barze kolejowym, a następnie doprawi Tyskim to nawet ochrona do pokoju przychodzi.

Komsomolsk:Gdy zajechaliśmy pod hotel w stylu "bardzo modernistycznym" minęło dużo czasu odkąd wsiedliśmy do autobusu. Więc nikt nie zauważył, że ściany korytarzy wyłożono są tłuczonym szkłem, żwirem i drobnymi kamieniami. Zostało to zauważone przy pierwszej imprezie, gdy ściany stanowiły istotny element wsparcia podczas przemieszczania się z jednego końca korytarza na drugi.
Na śniadanie podawano to, co było na obiad dnia poprzedniego. Nawet się z tym nie ukrywali. I tak dwa razy dziennie była kasza, śledź, gulasz, pomidory z cebulą i ogórki kiszone.

Borysław:Spaliśmy u takich dziadków na podłodze. Na ścianie fototapeta z lasem, brzeziną taką ozłoconą jesienią, łazienka w kafelkach, boazeria. Niestety nie było doprowadzonej wody do tej łazienki w związku z czym i tak trzeba było wodę do kąpania sobie przynosić, grzać, a potem nalać do wanny. Wychodek na podwórku. Bo w tym w domu nie działała spłuczka.
Codziennie czegoś nie było:gazu, światła, prądu, wody. Takie oszczędności.
Dzięki stowarzyszeniu Polaków na Ukrainie raz dziennie mogliśmy dostać owsiankę, bądź pierogi z ziemniakami. A nawet wykąpać się w balii.

poniedziałek, 4 lipca 2011

O tym jak wyszłam na spacer...

...już naprawdę miałam dość. Pomyślałam sobie, że pójdę się przejść. Zjem loda, kupię Club Mate, wrócę i będę pisać. No to wzięłam dwa euro w kieszeń. Nie wzięłam telefonu, nie wyłączyłam komputera.

Idę przez miasto. Miały być wydarzenia. Noc kultury czy coś.
Kupiłam gałkę waniliowych. I miałam iść nową drogą. Gdy z niej zawróciłam.

Spotkałam M. i Z. Jadły lody też jako i ja. Poszłyśmy razem oglądać wydarzenia ale bardziej zajmowała nas rozmowa. Powiedziały, że wyjeżdża dziś jedna dusza i że idą ją pożegnać na dworcu w Getyndze. Poszłam z nimi.

Rozmawiałyśmy pod audytorium. Zadzwonił A. i chciał nas widzieć.

Spotkałyśmy się z tymi co odjeżdżają. Poszliśmy do pizzerii czy może nawet restauracji,trudno określić. Potem poszliśmy na dworzec. Żegnałam ludzi, których widziałam po raz pierwszy i wówczas ostatni w październiku. Oni płakali. Ja mam przed sobą jeszcze miesiąc do płaczu. Albo właściwie nawet radości. Trudno stwierdzić.

Poszliśmy do Teeguta. Dwa piwa, w tym jedno Tyskie. Jakoś mi tu lepiej smakuje. Poszliśmy do centrum z ludźmi. Pokręciliśmy się bez celu, dwa browary wystawały mi z kieszeni, z dwóch euro zostało 40 centów. Poszliśmy na Wilhelmsplatz. A tam koncert pseudoQueen w pseudoFreedym Mercurym. Niemcy na baczność w skupieniu słuchali Radio GaGa. Byli sami emeryci i renciści oraz dzieci bloku wschodniego. Jak my. I A. który reprezentuje swoją osobą świat Bliskiego Wschodu.
Śpiewamy piosenki i tańczymy. Spotyka się to z niezrozumieniem ze strony otoczenia. Otoczenie mówi: Idźcie stąd, gdyż zakłócacie nam odbiór.
Po dwóch browarach z kieszeni idziemy dalej.
Ogród botaniczny prezentuje reggae i kolesia w dresach adidasa, ale we właściwych barwach trójkolorowych. Nie wiem co o tym myśleć.

Idziemy dalej. Jesteśmy głodni. Jedynym sklepem ratującym nas w tej sytuacji jest Rewe. A. pojechał rowerem przodem żeby zdążyć przed 24. My szłyśmy jego śladem prowadząc węgierskie konwersacje. Zdążyłyśmy kupić dwa tanie browary w puszcze w kolorach niemieckiej flagi i ciasto w paczce, gdy zamknęli.
Na parkingu jedliśmy chleb z żółtym serem, popijaliśmy browarem, zjedliśmy ciasto z paczki pokrojone nożykiem do papieru.

Ruszyliśmy dalej otwierając paczkę precelków. W stronę imprezy pożegnalnej, gdzieś, kogoś, daleko.
Znaleźliśmy dom, usłyszeliśmy muzykę. Padnięci legliśmy na kanapę, by dokończyć piwo.
I ruszyć w stronę domu. M. ze śmietnika wyciągnęła dwa obrazy i wzięła je do domu.
Ja szłam ma południe miasta, gwiazdy świeciły mocno.

Po dziesięciu godzinach po wyjściu z domu, mając dwa euro w kieszeni. Teraz miałam tylko 1 cent. Ale było warto.