niedziela, 9 marca 2014

Dzień Kobiet



A więc J. szykowała się do wyjścia z koleżankami, które równie samotnie spędzają sobotnie wieczory,a okazja znakomita i zmiany w naszych życiach spore. Stolik zamówiony, kobiety sproszone, babski wieczór, zero mężczyzn, takie przykazania były.
Ale zawsze znajdzie się jakaś owca czarna i wtem, gdy już babiniec zapełniony, tłum bab wrzeszczy udając kulturalną konwersację, zjawia się nasza kolejna siostra.

Która to przyprowadziła ze sobą dwóch samców.

Jednego chyba własnego, a drugi to jakiś nabytek dziwny.
Obaj umyci, ubrani, nienadęci.
Interesujące towary.Dwoma słowami.

Więc siedzimy, jemy, pijemy, tańce, hulanki, swawole.
W międzyczasie jeden z samców umarł był na kanapie nie wiedzieć czemu. Został więc przez koleżankę usunięty. Natomiast samiec dwa został.

obserwował

uśmiechał się

wznosił toasty za dzień kobiet

jego gorące spojrzenie wędrowało po obecnych zatrzymując się na J.
A ona wiedziała, że może ten wieczór ma możliwość potoczyć się w mniej konwencjonalny sposób.
Jedna bardziej widać z dupowstrząsem stwierdziła, że biegiem szybko na rynek. Rynek.

Tam w knajpie na Floriańskiej jest barman, którego ona zna i biegiem musimy się puścić (dowolna interpretacja), by do tego baru dotrzeć.
Więc nagle połowa tłumiku wstała, podniosła się z popiołów i dalejże szaliki, czapki, torebki, błyszczyki.


Połowa nudnego tłumiku została.

J. pognała natomiast za głośniejszą częścią pragnącą mocnych alkoholi i głośnej muzyki

No i za samcem rzecz jasna.

Cóż.

Więc lecimy do knajpy na Floriańską, gdy przyjaciółka M. oznajmia, że szczać jej się chce i ona tu między samochodami chyba zaraz będzie lać.

Powiedziano jej, że zbyt niebezpieczne to może być.

W międzyczasie oglądam się na samca, coraz bardziej zaciekawiona jego nienagannymi butami, strojem ładnym, zadbanym jakimś - dziwne dziwne - myśli J. Chyba starszy trochę, ale nie za dużo. Koło trzydziestki na bank. Pasuje.

Docieramy na Floriańską w majestacie wieży kościoła mariackiego na RYNKU MIASTA KRAKOWA. Ta larczma Lustra się nazywa, a niegdyś w dawnych czasach mieściła się tu filia znanego prestiżowego klubu Łódź Kaliska.

Wchodzimy, schodami w dół jak zwykle, wszystkie bary w tym mieście muszą być obowiązkowo w piwnicy. Nigdy schodami w górę. Zawsze w dół.

Zawsze w dół...

Ludzi w chuj niestety, muzyka, czy raczej jakieś napierdalanie czegoś bez linii melodycznej gwałciło uszy i mózg.

Ale nic to

Próbujemy, staramy się.

J. musi się napić, żeby to zdzierżyć.

Idzie, zmierza, bieży do baru.

Przy barze samiec czeka, drineczki zamawia dla cycatej gawiedzi, z którą tu przybył.

Samiec stawia swoim kobietom kolejkę. Ponadto okazuje się, że już jutro rano ma pociąg do Warszawy, do stolicy odjeżdża ten dyliżans. Nie tak źle. I Warszawiak taki ogarnięty może być.

Ale gdzie tam J. była w błędzie.

Do Warszawy do rodzicieli w odwiedziny jedynie tylko, tu w Krakowie też przejazdem jest, albowiem on na co dzień w Monachium mieszka.

Oczy J. powoli robią się jak pięciozłotówki.

Mów dalej piękny samcze.

Samiec twierdzi, że muzykiem jest, ale, że rozważnym także posadę ma również w Monachium (skrót IATA MUC.

Posadę ma urzędową.

Więc ojro leje się mu strumieniami, także stawia również drugą kolejkę, a J. która ma już oczy jak pięciozłotówki z rybakiem - whisky z colą

Na bogato.

Niech będzie, J. się nie wzbrania.

Tańczyć, tańczyć, tańczyć!
Lecz się nie da przy tych rytmach, które zamieniają mózg w galaretę.
Chodźmy do innej sali, tam nadzieja jest.

Błąd.

Zmiana tempa, ale J. czuje, że głuchnie, a ilość wypitego alkoholu jest nadal za mała.
Łyka więc szybko spiesznie łiskacza, który obmywa jej plebejskie podniebienie.

Ale podkład z zapiekanki chłopskiej z wędzoną śliwką, boczkiem i sosem barbekju jest mocny, stabilny, nie do ruszenia. Mało.

Wracamy na salę pierwszą.

J. i samiec, on już ją za rękę prowadzi w tłumie. Ona jest zadowolona.
Chcą tańczyć, chcą zbliżenia w gorących rytmach, ale nic z tego. Nie da się po prostu. Trzeba podjąć decyzję. Tak. Zmiana klubu.

W międzyczasie towarzystwo się wykrusza.

Ruszamy ulicami wszystkich świętych do J. ulubionej meliny strasznej o nazwie wszystko mówiącej Społem

I znowu w dół. Tylko w dół.

Jesteśmy, bierzemy gorzką żołądkową, colę podają w słoiku.
Dalejże zajmujemy kanapę obdartą i ławę przy niej zamiast stolika. Ławę na wysoki połysk, zasypaną popiołem z kiepów i rozlanych piw plam.

Muzyka jest.

Przeboje są.

Ludzie mili, zwykli tańczą, bawią się w rytmy. Dopijamy wcześniej zamówione piwko. Łyczek mały z butelki i J. czuje, że porywają ją rytmy w technikolorze.

Samiec porywa J. na parkiet, coraz goręcej, coraz bliżej.

Zabawnie, śmiechy, ha ha ha, J. mruży oczy z długimi czarnymi rzęsami, prezentuje porcelanową szyję, wije się , kapie, ocieka seksem.

Twarze się zbliżają.

Taak monachijski samiec całuje namiętnie naszą wyposzczoną J.

J. myśli czy depilacja jest.

Jest!

Możemy brnąć w to dalej.

Koleżanki dostrzegają sytuację z kanapy.

George Michael śpiewa Freedom, światła migają, ludzie wydzielają feromony.

Wracamy do podnieconych sytuacją koleżanek. Tańczymy wraz wszyscy. Jednak samiec pada blady jakiś. Lecz po chwili powstaje, by dać radę wyzwaniu. By sprostać zadaniu.

Niestety zemdlony prawie wychodzi.

J. pyta swych wiernych sióstr, towarzyszek: co jest kurwa grane?

One na to szybko odpowiadają:

Rzygać mu się chce!!!

J. czuje powolne spadanie na dno oceanu, grzebie się w mule, dociera do jądra Ziemi, jądra ciemności:

Jak to kurwa rzygać?!

Siostry wraz nadchodzą z wyjaśnieniami: od tych fajek tutaj!
zakrzykują

J. myśli sobie: zajebiście kurwa świetnie, ja pierdole, kurwa

nic to chuj

Ciągnie się refleksja J.

Kobiety siłą są, nic im w melinie nie przeszkadza, zabawa trwa.

Wraca samiec.

Mniej blady.

Chyba się wyrzygał.

No to chuj bombki strzelił, kurwa, choinki nie będzie - mówi stare ludowe porzekadło.

Zabawa trwa.

Sisters of Mercy znalazły właśnie jakie towarzystwo dziwne, trójkącik na parkiecie, ona jedna, ich dwóch. Chyba mają ochotę.

Samiec ma refluks, niknie w oczach wraz z moim marzeniem o potędze, o monachijskim romansie

o bawarskim śnie.

Zostaje szok monachijskiej olimpiady z roku 1972.

Niesmak po zepsutym mleku

i uczucie zużytej torebki herbaty

Samiec chwyta kurtkę, krzyczy, że on tak nie może, nie wytrzyma normalnie!

on wychodzi

no i wyszedł

Zniknął z życia J. jak znikają w naszym kiblu rolki papieru toaletowego, ale wiadomo, że po starej rolce, zawsze przychodzi nowa.

Ale to nie koniec historii

dnia kobiet anno domini 2014

Albowiem J. zasiada z siostrami w niedoli fundacji ósmy marca, gdy jedna z nich mówi, że gdy z samcem, w tak zwanym międzyczasie, poszła wyciągnąć pieniądze ze ściany, to właśnie z Monachium, z mojego domku z ogródkiem, z mojego fotela pluszowego, zadzwoniła jego żona. Dziecko płakało za ścianą czujne jak ptak.

Kurtyna.

Epilog.

Nie przeszkodziło to członkiniom fundacji ósmy marca bawić się do trzeciej nad ranem. Zamówiły dyliżans z woźnicą i konie ruszyły w stronę wschodzącego słońca. J. myślała o taksiarzu, był niczego sobie. I mówił, że to jego kurs na dzisiaj ostatni.