środa, 26 czerwca 2013

To jest jak spadanie na dno oceanu.


Są takie momenty, kiedy wiesz, że to już koniec. Zdajesz sobie sprawę zupełnie nagle i nieoczekiwanie. To jest ta niemiła niespodzianka.
Plusk w wodę. Lodowatą rzekę. Najpierw obkurczają się płuca, nie możesz złapać oddechu, potem zaczynają powolnie tężeć mięśnie. Woda zalewa Cię po szyję, po czubek głowy z dreszczem zakrywa Cię woda.
I spadasz, powoli spadasz w dół. Na samo dno oceanu. Liczysz, że czeka Cię miękki piasek, że sięgniesz dna i ten niebyt się skończy.
Ale nigdy go nie osiągasz.
Pogrążasz się w otchłani, czerni, znikasz w głębi.

Wszystkie dzieje się w tej jednej sekundzie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że wszystko na marne.

***


tak, podeszlam i spytalam:

- o co ci kurwa chodzi?!?!?! bo zaczyna mnie wkurwiać ta napięta sytuacja między nami, wiec może ustalmy coż wreszcie!

a on na to:

- wyjdziesz za mnie?

a ja na to"

- no jasne. tylko herbaty sobie zrobię

the end

środa, 20 lutego 2013

Tytuł konkursu brzmiał "Pamiętne Walentynki"

Nie obchodzę. Nie lubię. Nie mam chłopaka.
Więc po co?
Lepiej myśleć o ogarniającej ludzi głupocie, świątyni konsumpcjonizmu, lepiej odwrócić wzrok od tego wszystkiego, żeby przypadkiem nie zwrócić treści treściwego obiadu.
Lepiej zapomnieć, że w ogóle coś takiego istnieje.

Od jakiegoś czasu jednak ktoś burzył mój spokój wewnętrzny, ktoś kto z początku myślałam, że wbija się z butami w mój święty spokój, a jednak ktoś kto się wycofał szybciej niż zdążyłam powiedzieć "tak, wejdź proszę".

Dynamiczna znajomość właśnie się miała ku szybkiemu końcowi, wygasała jednak powoli, nikt nie chciał się tak do końca rozstać, powiedzieć definitywnie "koniec z tym bezsensem". Więc tak to sobie gasło, czasem z iskrą, która chwilę rozbłyskiwała w ciemności, by zaraz zniknąć bez żadnych wątpliwości, na zawsze.

Więc napisał, że pakuje swoje małe miejscowe życie i wraca do domu. To szkoda pomyślałam.
To kiedy?
To już teraz w piątek.
W piątek? Jak mamy wtorek? To faktycznie szybko. To faktycznie szkoda.
To może zaprosiłbym Cię na małą niespodziankę.
To może mógłbyś. To kiedy? Może środa?

(To tak specjalnie, żeby uniknąć podejrzeń o chęć obchodzenia sztucznego wytworu amerykańskiej pop kultury)

W środę nie. Raczej w czwartek. O której wyjdziesz z pracy?
(Czyżby jednak!?)

Myślę, że o 20 wyjdę.

Będę tam.

Czwartek nadszedł po cichu. W pracy również bez uniesień. I bardzo dobrze. Tak ma być właśnie. Tak mi pasuje.

Przyszedł i poszliśmy do domu. Niespodzianka? Dobrze, że kupiłam wino. Przynajmniej tyle bez niespodzianek. On też kupił jedno. Dobrze, bo jeszcze miałam połówkę niedopitego. Środki przeciwbólowe zapewnione.

Chwilę pokręciłam się nerwowo po domu, nie wiedząc co ze sobą zrobić, jak stanął w drzwiach nagle z pudłami sushi.
Sushi?!
A myślałaś, że pizza?
Nie wiem co myślałam.

Ale myślałam, że może sushi. Od początku naszej znajomości sushi było ciągłym tematem, w sensie, że na nie pójdziemy. Oczywiście nigdy się to nam nie udało. Nigdy miało się nie udać. Więc ostatecznie pamiętał.

Rozlaliśmy wino do szklanek. Największych jakie mam w domu. Idzie szybciej.

Bardzo szybko. Muzyka gra.

Gadamy. Ja się przejmuję, czy mam jakieś filmy do obejrzenia w razie braku tematów do rozmowy.
Gadamy cały czas. Non stop. Już 2.00 w nocy, gadamy.
Już 2.30 jesteśmy niebezpiecznie blisko, aż powietrze między nami pęka. Wino rozwiązuje wszystkie problemy.

Rano obudziłam się z ćmiącym bólem głowy. Takim od wina właśnie. Zdążyłam się już przyzwyczaić do dzielenia tej jednej poduszki. W ogóle się przyzwyczaiłam. Teraz trudno będzie mi się odzwyczaić. Ale nie chcę się do tego przyznać za nic. On śpi. Ja nie umiem tak spać, więc się gapię, kręcę w kółko, ale chcę by trwało to wiecznie.

Jak zwykle koło południa jemy śniadanie. Jajecznicę. Albo naleśniki. Ja robię kawę. On zmywa. Siedzimy w kuchni słuchamy gównianego radia. Ja gapię się na pole za oknem. Śnieg topnieje.
Daję mu lizaka. Takiego w kształcie serca. Całkiem zwykłego.
On się cieszy i mnie ściska mocno.

Nie wiem co z tym zrobić.

Znowu go muszę pożegnać w przedpokoju. To już drugi raz kiedy myślę, że to po raz ostatni.
Zamykam za nim drzwi.
Znowu zostaję sama.